Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Korzystając z naszej strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.
Zamknij

  1. Od kiedy trenujesz? Czy ktoś/coś konkretnego wpłynęło na to, że zacząłeś trenować?
    Może opowiem o tym, jak pojawił się pierwszy impuls do biegania. To było w roku 2011 w Gdańsku. Wyszedłem z Guinessem (psem brata) na spacer i mu pozazdrościłem, że tak fajnie biega. To wtedy przeczytałem, że Balcerowicz też sobie biega, codziennie rano 15-20 minut. Od jakiegoś czasu chciałem złapać jakąś „fizyczną” odskocznię od roboty, którą wykonuję. Obawiałem się jednak, że jak już zacznę, to się uzależnię, i bez biegania będę się czuł jak niewydojona krowa. Guiness może, Balcerowicz może, a ja nie?! Chrzanić to! Zacząłem biegać. Na początek tak ze dwa-trzy razy w tygodniu po ok. 20 min na pętli z-do domu. W tenisówkach halówkach. Za pół roku brat namówił mnie na 10-kilometrowy bieg Westerplatte. Potem powiedział mi, wiesz, u ciebie w Lublinie, też będzie taka dycha. Nawet cztery, a potem maraton. O! mówię, no to, pobiegnę może, ale maraton to nie... raczej nie. I tak to się zaczęło. Pobiegłem te cztery dychy i – po dwóch, trzech dłuższych (20-28km) wybieganiach, również pierwszy maraton lubelski. Potem moja córka zaczęła biegać. Dla towarzystwa przebiegłem z nią bieg górski w Szczawnicy (20 km), po którym złapałem kontuzję pasma biodrowo-piszczelowego. I tak moje bieganie zaczęło się rozwijać i zarazem okresowo komplikować. Była u mnie jednak płynna granica między bieganiem a trenowaniem. Tak bardziej świadomie zacząłem trenować w zeszłym roku korzystając z planów treningowych pod maraton (z książki „Maraton zaawansowany” Pfitzingera i Douglasa). Pod koniec kwietnia przebiegłem Orlen, dwa tygodnie później maraton lubelski, a w lipcu swój pierwszy ultramaraton tricity trail 80 km+. Wiedziałem już, że chcę biegać górskie ultra. W tym roku planowałem w maju przebiec Rzeźnika 80 km a we wrześniu Janosika 100 km. Aby sobie nie zrobić krzywdy i nie kombinować z planami z Internetu, zdecydowałem się na treningi pod okiem Kamila Grudnia (pomógł mi wcześniej uporać się z pasmem biodrowo-piszczelowym). Kamil rozpisuje mi oraz reszcie „Bandy Grudnia” plany treningowe na każdy kolejny tydzień. Trenuję sam według planu, czasem uda mi się przyjść na cotygodniowe treningi wspólne. W ten sposób działam od dziesięciu miesięcy. Wróciłem właśnie z wakacji, a tu... z bandy zrobił się formalny klub sportowy: „Stay Insane”. Podsumowując; wychodzisz z psem na spacer i zaczynasz śnić o bieganiu; psa zostawiasz; biegniesz, biegniesz, biegniesz; nieopatrznie wstępujesz do bandy; i co...? budzisz się jako czterdziestosiedmioletni zawodnik szalonego klubu sportowego :). Może nigdy za późno? :)
  2. Ile czasu zajmują Ci treningi? Jak wygląda Twój "typowy" tydzień treningowy?
    Za dużo. Staram się zrobić trening rano. Aby mieć go „z głowy” :) i móc zająć się tym, czym zajmuję się na co dzień, czyli robotą na uczelni i w poradni. Mój najbardziej typowy tydzień treningowy składa się z 5-6 treningów w tygodniu; w tym 4-5 to treningi biegowe (czasem zamiast jednego biegu rower) oraz 1 nie-biegowy poświęcony ćwiczeniu stabilizacji, siły, rozciąganiu. Średnio każdy trwa koło godziny, z wyjątkiem dłuższego wybiegania – te zwykle ok.1,5-2,5h. Treningi są urozmaicone pod względem intensywności (od poniżej I zakresu do II-III), form (trucht, rytmy, interwały, bieg tempowy, itp.) oraz ich kombinacji. W zależności od celów zbliżania się czy realizacji celów startowych, objętość oraz intensywność treningu rośnie lub maleje.
  3. Czy uprawianie sportu sprawia, że bardziej dbasz o zdrowie np. świadome odżywianie/suplementacja/badania?
    Nie wydaje mi się, żebym jakoś szczególnie bardziej dbał o zdrowie z powodu biegania. Samo bieganie naznaczone jest ambiwalencją co do zdrowia. Kamil na pytanie, dlaczego biega, odpowiedział „No przecież nie dla zdrowia...” :). Badania; serce, krew, mocz, takie tam, robiłem przy innych okazjach. Ale to prawda; trzeba będzie się zebrać co jakiś czas i je ponawiać – nie tyle, czy nie tylko z powodu biegania, ale również w związku z moim wiekiem. Jeśli chodzi o odżywianie to nie mam głowy, czasu i chęci, żeby się za to jakoś profesjonalnie zabierać. Generalnie jem wszystko, i zdaję się w tym w pełni na moją żoną i córkę. Takie wspaniałości wyczarowują w kuchni, i smaczne i zdrowe, że trudno byłoby mi utrzymać jakąś specyficzną dietę :). Oczywiście lubię sobie pojeść po swojemu, typku kebab z piwkiem, itp., czy wypić niezdrową colę. Jeśli chodzi o jedzenie mięsa, to go nie unikam, chyba, że przed samym startem.
  4. Czy Twoja aktywność fizyczna przekłada się w jakiś sposób na inne aspekty życia (np. praca/rodzina/znajomi)?
    Tak. Zamiast siadać rano do artykułu, wychodzę pobiegać. No a z biegania to ja habilitacji jednak nie napiszę. Co roku wymyślam jakiś boski patent na połączenie biegania z robotą, i co roku nie do końca mi to wychodzi :). Liczę na to, że w tym wyjdzie ;). Na rodzinę też się przekłada. Moja żona nie biega, ale współpracując z biegaczami na innym polu, niż bieganie, potrafi zabłysnąć wiedzą o maratonach, biegach ultra, sprzęcie biegowym i kontuzjach :). Córka dzięki mojemu bieganiu chętnie podbudowuje motywację do swojego regularnego biegania przed maturą. Na moje poranne pytanie „Idziesz ze mną biegać?” reaguje nie tylko pytaniem „Dlaczego tak wcześnie?!!!”, ale zwykle wstaje, ubiera się i leci ze mną :). No chyba, że zada mi jedno podchwytliwe pytanie: „Tato? A co ty dzisiaj biegasz?” (...) „Aaa... to jak ty to, to ja dzisiaj nie” :). Ostatnio, w związku z moim bieganiem, wybraliśmy się na wspólne, pozawakacyjne wyjazdy. Np. pojechaliśmy wszyscy w maju na Rzeźnika, a teraz we wrześniu, córka była ze mną na Janosiku. Jeśli chodzi o znajomych, to ja nie jestem jakoś szczególnie „kontaktowy”. Ale to prawda, dzięki bieganiu poznałem fajnych, podobnie zakręconych ludzi; z niektórymi znajomość nie ogranicza się tylko do biegania czy zdawkowej wymiany zdań na temat najbliższych startów i kontuzji. To dla mnie wartość.
  5. Które Twoje dotychczasowe starty uważasz za wyjątkowe?
    Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Pierwsza dycha była wyjątkowa, bo pierwsza i przypadkowa. Pierwszy maraton lubelski wyjątkowy, bo pierwszy, w największym słońcu w kontekście przeboju Jana Kondraka „Maraton ton”. Pierwszy bieg ultra (tricity trail 80+) bo pierwszy ultra i ostatnie 20-30 km zrobione z córką i bratem. Pierwszy ultramaraton górski (ultramaraton bieszczadzki) – bo pierwszy górski. Rzeźnik – bo pierwszy w parze (z Pawłem) i udało się złamać 12h. Ultrajanosik – bo pierwsza stówa, bo Tatry, bo w nocy, bo córka czekała 1,5km przed metą... W każdym biegu, może w większości, też w tych, których tu nie wymieniłem, znajdę coś wyjątkowego.
  6. Jaka jest Twoja największa sportowa wpadka? Jak sobie z nią poradziłeś? Czy miałeś kiedyś moment załamania i chciałeś wszystko rzucić?
    Ha, ha. Daleko nie szukać. Na UltraJanosiku, z którego wróciłem parę dni temu, najpierw zgubiłem chipa na przepaku, a potem gdy jeden z wolontariuszy go odnalazł, okazało się, że zgubiłem numer startowy. Był ważny, bo wolontariusze na kolejnych punktach spisywali numer każdego zawodnika. Zatem ponowne przeszukiwanie plecaka, worka, podłogi... Kompletne zamotanie. Żal było patrzeć, jak wbiegają na przepak ci, których wcześniej przegoniłem oraz ci, którzy biegli dużo dalej za mną. Jak sobie poradziłem, hmm? Wściekły byłem najpierw. Ale numer startowy znalazłem właśnie wtedy, gdy usiadłem na ławce rozejrzałem się spokojnie wokół i z tego absurdu mi już chciało się śmiać. Wtedy właśnie popatrzyłem na plecak, również spokojnie, i wpadła mi do głowy myśl, że numer startowy(sfatygowany, złożony w kostkę) musi w tym plecaku jednak być. Okazało się, że był tam gdzie miał być, tylko „przykleił się” od wewnętrznej strony kieszeni plecaka i dlatego nie można go było dojrzeć ani wyczuć gwałtownie po niej grzebiąc. Momenty, kiedy chcesz rzucić to wszystko, a po cholerę to całe bieganie itd., oczywiście są. To okresowe urojenia. Zwykle nie trwają długo. Jeśli nie kończą się jeszcze przed metą, to zwykle po jej przebiegnięciu. Słyszałem o takich, które przeciągają się aż do następnego dnia po biegu. To szczególne przypadki. Jednak i one wraz z porankiem mijają. Co więcej, wyspanie się sprawia, że rodzą się kolejne cele biegowe, jeszcze bardziej szalone i wymagające :).
  7. Czy często miewasz kontuzje? Jak ich unikasz?
    Nie. Moją największą był zespół pasma biodrowo-piszczelowego około półtorej roku temu. Po kilku miesiącach odpowiedniego rozciągania i modyfikacji techniki biegania, udało mi się ją zażegnać. W listopadzie zeszłego roku zaczęło mnie nieco boleć i „gruchotać” kolano przy wchodzeniu i schodzeniu po schodach. Co ciekawe zdarzyło się to wtedy, gdy zrobiłem sobie – pierwszy raz wtedy tak fachowo to nazwałem :) – okres roztrenowania. Przez trzy tygodnie nie biegałem, aby odpocząć. Ale brakowało mi ruchu. Jeździłem więc za to na rowerze, próbowałem wprowadzić elementy crossfitu. No i wyszło tak, że intensywność zastępników biegania rosła, aż w końcu odbiło się to na kolanie. Jeśli ja robię sobie odpoczynek od biegania i funduję sobie początek kontuzji, to coś tu nie gra. Jak ja przebiegnę Rzeźnika i Janosika, gdy robię sobie krzywdę podczas przerwy od biegania? To był moment, w którym moja decyzja o współpracy z Kamilem się umocniła. Jak unikam kontuzji? Staram się trzymać planu treningowego. Ćwiczenia na stabilizację, równowagę, rozciąganie, mięśnie korpusu, nóg, itd. Zwykle raz w tygodniu. Poznałem nowe ćwiczenia, nauczyłem się robić lepiej te, które znałem. Zwykle nie biegam treningowo zbyt długich kilometraży. Objętość i intensywność treningowa z tygodnia na tydzień rośnie stopniowo. Regeneracja jest rzeczywiście regeneracją, a nie kombinowaniem jak ją ominąć... Do tej pory nie miałem kontuzji.
  8. Jaki jest dzisiaj Twój najbardziej szalony cel sportowy? Dlaczego ten?
    Chciałbym przebiec coś znacznie dłuższego, też coś, co ma znacznie więcej przewyższeń, niż dotychczas :). Pozwolę sobie nie rozwinąć tej części tematu. Dlaczego właśnie ten cel...? Chyba po prostu lubię kolejne wyzwania. Póki zdrowie, wiek, inne ważne sprawy mi na to pozwolą. Gdybym tak już dotarł do tej granicy mierzenia się z samym sobą, chciałbym móc pogodzić się ze swoimi ograniczeniami. Jest tyle wspaniałych rzeczy na świecie oprócz biegania. No ale jeśli dalej będę biegał (moja rodzina nie traktuje poważnie mojego „jeśli”, ja chyba też nie :), to chętnie pościgam się z kolegami w moim wieku na krótszych dystansach. Może z 50-latkami, a może 60-latkami? Tak jak osiemdziesięcioletni Jacek Fedorowicz ściga się ze swoimi rówieśnikami. Może znajdę kiedyś taki bieg, że da się wskoczyć na pudło w kategorii wiekowej. Ewentualnie zatoczę biegowe kółko i wrócę do planu (treningowego) Balcerowicza :).
  9. Jak zacząć? Jakie dystanse? Jaki sprzęt?
    Wyjdź pobiegać. W tym, co masz. Tyle ile chcesz. Przyjrzyj się sobie, czy Ci się to podoba. Czy Ty w ogóle lubisz biegać? Czy sprawia Ci to przyjemność? Następnego dnia też wyjdź pobiegać. Spróbuj nieco dalej lub szybciej. Czy sprawia Ci to satysfakcję? Jeśli w tym bieganiu rzeczywiście jest coś, co Cię kręci, dowiedz się o nim więcej. Są różne strony internetowe, blogi, książki, być może biegacze, których już znasz. Poczytaj, pogadaj, spróbuj wyrobić sobie własną opinię. Na początku raczej nie inwestowałbym w nie wiadomo jaki sprzęt. Żeby gadżety i narzędzia do kontroli parametrów biegu nie przesłoniły przyjemności z samej czynności biegania. Proste spodenki i koszulka kalenji nie kosztują dużo. Nieco więcej uwagi i kasy poświęciłbym butom. Czy na trail czy na asfalt? Czy masz płaskostopie? Przejrzyj Internet. Napisz do kogoś, kto zna się i na butach i bieganiu. W Lublinie np. Paweł Wysocki. Też pracownicy „Sklepów biegacza”, którzy zwykle sami biegają.
  10. Jakie rady dałbyś komuś kto dopiero zaczyna przygodę ze sportem i chciałby "Cię dogonić"?
    Nie czuję się specem od biegania. W przeciwieństwie do treningów staram się nie traktować tego swojego biegania bardzo poważnie. Lubię przestrzeń, ruch, naturę, zmaganie się z samym sobą i innymi. Przyszedł jednak taki czas, że cele biegowe bardziej mi się skrystalizowały. Chciałbym móc biegać zręczniej, dłużej i szybciej po górach, wziąć udział w takich czy innych zawodach, uzyskać w nich przyzwoity wynik a kiedyś – jak już pisałem – może i pudło w kategorii wiekowej (wierzę, że gdzieś w Polsce czy też na świecie znajdą się zawody z wystarczająco słabą obsadą :)). Gdy i Tobie cele się skrystalizują, warto podejść do sprawy bardziej metodycznie i określić środki do ich realizacji. Innymi słowy, potrzebujesz planu treningowego, który w sposób najbardziej efektywny pozwoli Ci przygotować się do realizacji biegowego marzenia. Masz dwie opcje. Przygotowujesz plan na własną rękę adaptując mniej lub bardziej wiernie do swoich warunków gotowy plan lub plany, które znajdziesz w książkach, Internecie. Wariant drugi – korzystasz z opieki trenerskiej. Pierwsza opcja daje Ci większą możliwość bieżącej modyfikacji planu w zależności od zmieniającej się codzienności. Sam dla siebie jesteś trenerem. Gdy znajomi zapraszają Cię na wspólne spokojne pobieganie modyfikujesz plan na dziś i lecisz z nimi. Jutro sobie zrobisz bieg tempowy :). Gdy za oknem ulewny deszcz i zimno, nie musisz robić interwałów – dziś zrobisz sobie stabilizację a interwały poczekają do jutra :). Opcja z trenerem innym, niż Ty sam z kolei odciąża Cię od nieustannego planowania. Ktoś to robi za Ciebie. Ty musisz się skupić tylko na tym, aby jak najlepiej wykonać trening. Ktoś postara się o to, żebyś najlepszą formę uzyskał na zawody a nie na dwa tygodnie przed. Sensowny trener zadba również o to, żebyś nie przeszarżował, dobrze się zregenerował po zawodach, nie złapał kontuzji. Raczej Cię przystopuje, niż pozwoli się „zajeździć”. Oczywiście obie opcje mają swoje minusy. Trenując samemu możesz nie mieć wyczucia, czy plan, który wykorzystujesz jest „skrojony” właśnie dla Ciebie i czy dotyczy tego etapu rozwoju biegowego, na którym aktualnie się znajdujesz. Nie masz dodatkowej motywacji dzięki komuś, kto się zna na bieganiu oraz interesuje się Twoimi postępami. Możesz częściej znaleźć preteksty do odpuszczenia sobie treningów czy takiej ich modyfikacji, która osłabi Twoje przygotowanie do zawodów. Możesz wreszcie tak rozpędzić się w trenowaniu, że stracisz wyczucie swojego organizmu i go przeforsujesz. W wariancie z trenerem z kolei nie do końca wiesz, czy spotkałeś sensownego trenera, jak on Cię rzeczywiście poprowadzi, jak będzie przebiegać między Wami współpraca. Zwykle częściej biegasz sam, więcej rzeczy podporządkowujesz sztywno bieganiu, a przy tym jeszcze co miesiąc uszczuplasz swój budżet. Osobiście znam takich biegaczy, którzy mądrze kombinują samemu i uzyskują świetne wyniki bez opieki trenerskiej. Jednak znam też takich, którzy analogicznie wyniki uzyskują dzięki temu, że zaufali mądremu trenerowi. Być może, im wyżej sięgasz, tym więcej zmiennych składających się na realizację celów biegowych należy uwzględnić i tym bardziej prowadzenie trenerskie jest przydatne. Z drugiej strony, trenując mało rozważnie, możesz złapać kontuzję już na początku swojej przygody z bieganiem. Trener może Ci pomóc w miarę bezkolizyjnie tę przygodę rozpocząć. Niezależnie od tego, czy z trenerem czy bez – po prostu trenuj mądrze. Biegaj, rozmawiaj z innymi, zbieraj informacje, analizuj, nie lekceważ swoich odczuć, staraj się wyrobić własną opinię na dyskutowane tematy. No i nie traktuj biegania tak śmiertelnie poważnie. Nie aspirujesz przecież do kadry olimpijskiej. Masz wspaniałą okazję do tego, aby zachować przyjemność z biegania czy ścigania się, a przy tym z większą świeżością spojrzeć na inne ważne sprawy w swoim życiu.